Autor: Andy Weir
Tłumaczenie: Marcin Ring
Seria: -
Wydawnictwo: Akurat
Liczba stron: 381
Książka bierze udział w wyzwaniach:
Kitty's Reading Challenge: Akcja na statku/w samolocie
Abc czytania: Wariant II: W
Przeczytam tyle ile mam wzrostu: 2,8 cm
52 książki roku 2017
Olimpiada czytelnicza
Więcej informacji o wyzwaniach TUTAJ
Dzisiaj recenzja książki, która bardzo mi się podobała, chociaż do lekkiej literatury nie należy. Dużo chemii, dużo fizyki i ogólnie całej nauki, że można się w tym było pogubić i muszę wam powiedzieć, że dalej nie rozumiem tych całych procesów, ale nie wpływa to na cały mój odbiór tej książki, która bardzo mnie wciągnęła...
Mark Watney razem ze swoją załogą wyrusza na Marsa na misję badawczą. Pewnego dnia zaczyna się dziać coś niedobrego - wiatr zaczyna przybierać na sile i trzeba odwołać misję. Wszystkim udaje się na czas dotrzeć do statku, tylko nie Watney'owi, który na skutek potwornego zbiegu okoliczności zostaje na Marsie, a cała załoga, ba, cały świat myśli, że nie żyje. Mark nie ma wystarczających zapasów żywności i wody by przeżyć do przybycia następnego statku. Musi coś wymyślić, ale nie ułatwia tego fakt, że nie ma żadnej łączności z Ziemią...
Cała ta historia jest doskonale przemyślana i dopracowana - nie zauważyłam żadnych błędów logicznych. Ogólnie całość jest troszkę trudna w odbiorze, szczególnie jeśli chodzi o te wszystkie naukowe sprawy. Czasami jedno zdanie musiałam przeczytać kilka razy, żeby zrozumieć o co w nim chodzi, a czasami nawet to mi się nie udawało. Ale nie oszukujmy się - uczę się chemii (bo tego tam było bardzoo dużo) dopiero od września tego roku szkolnego, więc wiecie - wiele rzeczy mogło mi umknąć. Niemniej, jak już wspomniałam powieść ogromnie mi się spodobała, pochonęła i wciągnęła do granic możliwości. Nie powiem, że połknęłam ją w jeden dzień, bo zdecydowanie tak nie było (musiałam sobie robić małe przerwy w czytaniu - czasami ten natłok informacji mnie przerastał...). Książka jest nieprzewidywalna, nieschematyczna i sprawia, że po jej przeczytaniu będziecie mieć szeroko otwarte oczy i usta ze zdumienia. Jestem pewna, że ja w życiu bym czegoś takiego nie wymyśliła.
Nie będę omawiać wszystkich bohaterów po kolei, bo zabrałoby to zdecydowanie za wiele czasu. No wiecie - wszyscy członkowie załogi Watneya, wszyscy ludzie z NASA no i przede wszystkim nasz główny bohater, woęc jeśli pozwolicie to tylko na nim się skupię. Nie znaczy to jednak, że inni zostali pominięci. Właśnie chodzi o to, że mam tutaj tylu wspaniale wykreowanych bohaterów, którym należałoby się chociaż jedno zdanie, że ta recenzja potrwała by wieki... A zatem przejdźmy do sedna - Mark Watney jest facetem bez skrupułów. Odważny, sarkastyczny, inteligentny (przede wszystkim to jest ważne). Bardzo go polubiłam, aczkolwiek na pewno nie w kategorii "mężów książkowych". Jest świetnym gościem i w sumie nieco mu współczuję, a nieco zazdroszczę tej przygody na Marsie - no ludzie, kto nie chciał by zostać sam, jeden, samiutki na planecie bez środków do życia? Ja raczej nie, ale wyobraźcie sobie - cała planeta jest wasza... No dobra, kończymy ten akapit bo już się zaczynam zagalopowywać.
Niektórych rzeczy nie zrozumiałam, ale mimo to nie można zarzucić autorowi, że pisze niezrozumiele. Właśnie chodzi o to, że i tak dowiedziałam sie tylu rzeczy o których wcześniej nie miałam pojęcia. Niektóre rozdziały, te z dziennika, są posane przez Watneya inne, te z Ziemi, przez narratora trzecioosobowego. Uważam, że to dobry zanieg, bo możemy poznawać całą tą opowieść od dwóch stron.
Podsumowując, uważam, że ta histora będzie dobrym wyborem dla tych, którzy interesują się astronomią, chemią i fizyką. Nie radzę sięgać po nią w pierwszej klasie gimnazjum - bo jestem pewna, że niewiele zrozumiecie. Nawet jeżeli ńie interesujecie się tymi przedmiotami, tak jak ja, polecam tą opowieść, bo zdecydowanie jest dobrze napisana i dopracowana. Z pewnością nie dołączyła do grona moich ulubionych książek, ale nie żałuję czasu z nią spędzonego.
Ocena: 8/10
Olimpiada czytelnicza
Więcej informacji o wyzwaniach TUTAJ
"Zgaduję, że możecie to nazwać "porażką", ale ja wolę termin "nabywanie doświadczenia"."
Dzisiaj recenzja książki, która bardzo mi się podobała, chociaż do lekkiej literatury nie należy. Dużo chemii, dużo fizyki i ogólnie całej nauki, że można się w tym było pogubić i muszę wam powiedzieć, że dalej nie rozumiem tych całych procesów, ale nie wpływa to na cały mój odbiór tej książki, która bardzo mnie wciągnęła...
Mark Watney razem ze swoją załogą wyrusza na Marsa na misję badawczą. Pewnego dnia zaczyna się dziać coś niedobrego - wiatr zaczyna przybierać na sile i trzeba odwołać misję. Wszystkim udaje się na czas dotrzeć do statku, tylko nie Watney'owi, który na skutek potwornego zbiegu okoliczności zostaje na Marsie, a cała załoga, ba, cały świat myśli, że nie żyje. Mark nie ma wystarczających zapasów żywności i wody by przeżyć do przybycia następnego statku. Musi coś wymyślić, ale nie ułatwia tego fakt, że nie ma żadnej łączności z Ziemią...
"Zacząłem dzień od herbaty nic. Herbata nic jest bardzo łatwa w zaparzaniu. Najpierw nalej trochę gorącej wody, potem dodaj nic."
Cała ta historia jest doskonale przemyślana i dopracowana - nie zauważyłam żadnych błędów logicznych. Ogólnie całość jest troszkę trudna w odbiorze, szczególnie jeśli chodzi o te wszystkie naukowe sprawy. Czasami jedno zdanie musiałam przeczytać kilka razy, żeby zrozumieć o co w nim chodzi, a czasami nawet to mi się nie udawało. Ale nie oszukujmy się - uczę się chemii (bo tego tam było bardzoo dużo) dopiero od września tego roku szkolnego, więc wiecie - wiele rzeczy mogło mi umknąć. Niemniej, jak już wspomniałam powieść ogromnie mi się spodobała, pochonęła i wciągnęła do granic możliwości. Nie powiem, że połknęłam ją w jeden dzień, bo zdecydowanie tak nie było (musiałam sobie robić małe przerwy w czytaniu - czasami ten natłok informacji mnie przerastał...). Książka jest nieprzewidywalna, nieschematyczna i sprawia, że po jej przeczytaniu będziecie mieć szeroko otwarte oczy i usta ze zdumienia. Jestem pewna, że ja w życiu bym czegoś takiego nie wymyśliła.
"Może napiszę opinię klienta. „Zabrałem go na powierzchnię Marsa i przestał działać. 0/10”."
Nie będę omawiać wszystkich bohaterów po kolei, bo zabrałoby to zdecydowanie za wiele czasu. No wiecie - wszyscy członkowie załogi Watneya, wszyscy ludzie z NASA no i przede wszystkim nasz główny bohater, woęc jeśli pozwolicie to tylko na nim się skupię. Nie znaczy to jednak, że inni zostali pominięci. Właśnie chodzi o to, że mam tutaj tylu wspaniale wykreowanych bohaterów, którym należałoby się chociaż jedno zdanie, że ta recenzja potrwała by wieki... A zatem przejdźmy do sedna - Mark Watney jest facetem bez skrupułów. Odważny, sarkastyczny, inteligentny (przede wszystkim to jest ważne). Bardzo go polubiłam, aczkolwiek na pewno nie w kategorii "mężów książkowych". Jest świetnym gościem i w sumie nieco mu współczuję, a nieco zazdroszczę tej przygody na Marsie - no ludzie, kto nie chciał by zostać sam, jeden, samiutki na planecie bez środków do życia? Ja raczej nie, ale wyobraźcie sobie - cała planeta jest wasza... No dobra, kończymy ten akapit bo już się zaczynam zagalopowywać.
"Nie mając pola magnetycznego, Mars nie ma żadnej ochrony przed promieniowaniem słonecznym. Jeśli byłbym na nie wystawiony, dostałbym takiego raka, że jeszcze ten rak miałby raka."
Podsumowując, uważam, że ta histora będzie dobrym wyborem dla tych, którzy interesują się astronomią, chemią i fizyką. Nie radzę sięgać po nią w pierwszej klasie gimnazjum - bo jestem pewna, że niewiele zrozumiecie. Nawet jeżeli ńie interesujecie się tymi przedmiotami, tak jak ja, polecam tą opowieść, bo zdecydowanie jest dobrze napisana i dopracowana. Z pewnością nie dołączyła do grona moich ulubionych książek, ale nie żałuję czasu z nią spędzonego.
Ocena: 8/10
O "Marsjaninie" było głośno już jakiś czas temu, kiedy to wyszedł film. Pomimo tego, że recenzje tej książki były pozytywne i to nawet bardzo, to nigdy nie miałam ochoty jej przeczytać. Może film gdzieś tam kiedyś obejrzę, ale do książki w ogóle mnie nie ciągnie. Teraz jak jeszcze dowiedziałam się, że jest tu tak dużo chemii i fizyki (O! ZGROZO! NIENAWIDZĘ!) to już w ogóle ostatnie resztki ochoty ze mnie uleciały :D
OdpowiedzUsuńNo nic, książka nie dla mnie.
Pozdrawiam cieplutko!! :*
http://bookmania46.blogspot.com/
Mam nadzieje, że chociaż na film się skusisz :)
UsuńFilm był przyjemny i to jego sadzenie ziemniaków xD
OdpowiedzUsuńAle książki jeszcze nie czytałam i żałuję, że od książki nie zaczęłam bo nie wiem czy dam radę teraz przeczytać xD
Szkoda, że nie zaczęłaś od książki, ale i tak mam nadzieje, że zdecydujesz się po nią sięgnąć :)
UsuńNie oglądałam filmu, a książkę chciałam ostatnio zakupić, ale niestety nie było wydania w tej ślicznej okładce :(
OdpowiedzUsuńJa też nie miałam w tej okładce (miałam tą okropną,filmową,ale tutaj wrzuciłam tą ładniejszą), ale ja wypożyczalam z biblioteki.
UsuńFilm oglądała, zrobił na mnie dobre wrażenie, widzę, że i książka zapowiada przyjemne zaczytanie. :)
OdpowiedzUsuńBookendorfina
Zdecydowanie tak :D
UsuńNo, pierwsza gimnazjum to ciut wcześnie, ale nie powiedziałabym, że to bardzo mądra literatura. Tzn. nie czytałam jej, ale z tego co się orientuje to książka pisana dla mas, a one nie mogą być za trudne w odbiorze :) Z tym, że SF bez jakiś naukowych podstaw po prostu nie ma.
OdpowiedzUsuńTo znaczy wiesz, dla mnie to było dosyć trudne w odbiorze, ale może to dlatego, że jeszcze nie mam dużej wiedzy z tego zakresu. Ja tylko wyrażam swoje zdanie i to jak ją odebrałam książkę :)
UsuńDobrze o tym wiem ;) Dlatego napisałam, że pierwsza gimnazjum to ciut wcześnie na to mimo wszystko ;p
UsuńKochana, wpadło ci kilka literówek w recenzję :P
OdpowiedzUsuńMnie cała ta chemia, nauka i ogółem raczej brak szybkiej akcji odstraszają :P
Oj dobra, cii :P
UsuńAkcja ogólnie jest, ale nauka rzeczywiście może odstraszać :D